Wierzyłem, że żyjesz…
Część pierwsza

Szwecja 1946. Cyla Zacharowitz z mężem w szpitalu.
Fot: jerzybielecki.com

Październikowy, chłodny dzień 2011 roku. Nowotarski cmentarz. Za trumną wolno sunie tłum żałobników. W trumnie Jerzy Bielecki. Trudno uwierzyć…

Wciąż mam go przed oczami. Żywego. Szczupły, wysoki, wyprostowany, z siwą, bujną czupryną nie wygląda na swoje lata. Pisze, opowiada, udziela wywiadów. Podróżuje: Nowy Jork, Tel Aviv, Hamburg, Kraków, Chorzów, Oświęcim… Przez telefon, gdy pozna znajomego, witalnym głosem recytuje: – Numer 243 melduje się! Na posterunku!

Zawsze ma w portfelu starą fotografię. Na szpitalnym łóżku leży piękna, czarnowłosa dziewczyna. Jej wielkie oczy znieruchomiały na chwilę wpatrzone w obiektyw. Obok, na krześle siedzi młody mężczyzna odziany w staromodny garnitur. Nachyla się w stronę dziewczyny, jakby coś chciał powiedzieć.

Zdjęcie zrobiono pod koniec 1946 roku w Sztokholmie. Dziewczyna na łóżku to Cyla Cybulska. Mężczyzną na krześle nie jest Jerzy Bielecki…

1

Chciał walczyć z okupantem. Próbował przedrzeć się na Węgry. Liczył, że stamtąd przedostanie się do Francji, do polskich sił zbrojnych. Aresztowano go w Dąbrowie koło Nowego Sącza, gdy z pięcioma kolegami usiłowali przekroczyć granicę węgierską. Był 7 maja 1940 roku. Przez więzienie w Nowym Sączu trafił do więzienia w Tarnowie. 13 czerwca ponad siedmiuset takich jak on wyprowadzono z cel. Dezynfekcja w łaźni żydowskiej, oczekiwanie na transport. Dokąd? Myśleli, że na roboty do Niemiec. Trafili do Auschwitz. 14 czerwca 1940 roku stali się pierwszymi więźniami obozu.

Na zawsze zachował w pamięci słowa wypowiedziane przez niemieckiego oficera podczas pierwszego apelu w obozie: „Wy Psy, Polnische Bande. Pamiętajcie, że to obóz niemiecki, a nie sanatorium. Będziecie tu pracować do końca swojego życia. Porządnie pracujący więzień może tu przeżyć trzy miesiące, kombinator lub złodziej przeżyje może pół roku, księżom i Żydom daję trzy tygodnie. Nie zapominajcie nigdy, że wyjście stąd jest tylko jedno – przez komin! A jeśli się to komuś nie podoba, może od razu iść na druty.”

Otrzymał numer 243. Kwarantanna, mordercza gimnastyka, krzyki, bicie, katowanie, zastraszanie. Nie miał szczęścia. Trafiał do najgorszych komand (najgorsze były te, które pracowały pod gołym niebem, ciężko, bez dostępu do dodatkowej strawy). Numer 243 między innymi wykopywał fundamenty po zburzonych budynkach, rozbierał domy po wysiedlonych Polakach. Po pewnym czasie zaczął „muzułmanieć” – opadać z sił, obojętnieć, gasnąć, tracić wolę życia, ale wtedy pomogli mu koledzy. Dopiero po półtorarocznym pobycie w obozie los się do niego uśmiechnął. Z początkiem 1942 roku przeszedł do Landwirtschaftskommando (Mühle Babitz). W młynie w Babicach pracował jako mechanik – pod dachem, z dostępem do dodatkowych porcji żywności, z możliwością kontaktu z ludnością cywilną.

Po ucieczce jednego z więźniów z Mühle Babitz przeniesiono go do gorszego komanda – kosiarzy, gdzie pracowało około 60 więźniów. Kosili trawę na całym terenie należącym do obozu, od wioski Babice po Harmęże i Budy. Potem znalazł zatrudnienie jako mechanik w warsztacie naprawczym komanda Landwirschaft. Naprawiali tam wszystko, od rowerów do maszyn rolniczych włącznie. Często z magazynu organizowali części zamienne m.in. do motocykli i wymieniali je za jedzenie, ratując się w ten sposób przed głodem.

Jakiś czas później przerzucono go do pracy w magazynie zbożowym znajdującym się przy rampie kolejowej, w olbrzymim budynku dawnego Monopolu Tytoniowego. Ze względu na znajomość języka niemieckiego Bielecki został mianowany Vorarbeiterem. Do zakresu pracy komanda należało przyjmowanie zboża z całego gospodarstwa obozowego. Przywiezione zboże czyścili, część składali na miejscu w spichlerzu, pozostałość ładowali sami do podstawionych wagonów, które wysyłano do Rzeszy lub kierowano do młyna Babice, gdzie następował przemiał na mąkę i paszę dla bydła.

Pracujący w magazynie uprawiali na większą skalę handel zbożem z esesmanami. Zboże sprzedawali za żywność, chleb, margarynę, papierosy. Zdobyte rzeczy dzielili między kolegów, którzy przenosili je do Birkenau w nogawkach spodni i pod bluzą pasiaka.

Wewnątrz budynku magazynu paszowego mieściło się zbudowane z desek oddzielne pomieszczenie służące do reperacji worków. Przy klejeniu worków było tam zatrudnionych 10 polskich Żydówek. Przebywały pod zamknięciem. Codziennie rano przyprowadzali je do pracy esesmani a wieczorem odprowadzali.

Jesień 1944, Jerzy Bielecki w kilka miesięcy po ucieczce z Auschwitz.
Fot: jerzybielecki.com
Cyla Cybulska, fotografia z 1945 roku.
Fot: jerzybielecki.com

2

Cyla Cybulska przyszła na świat 28 grudnia 1920 roku w Łomży i nigdy rodzinnego miasta nie opuszczała. A jednak – wraz z wprowadzeniem przez Niemców okupacyjnych porządków – świat wokół niej bardzo się zmienił, skurczył się do otoczonego murem skrawka miasta zwanego gettem. Stamtąd cała jej rodzina trafiła do Sammellager w Zambrowie, skąd 21 stycznia 1943 roku wywieziono ją do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz w Oświęcimiu. Jak się okazało – Auschwitz to był jeszcze inny, jeszcze gorszy świat.

Kiedy pociąg zatrzymał się na obozowej rampie, stłoczonych w bydlęcych wagonach Żydów wyrzucono na zewnątrz, nie szczędząc wyzwisk, przekleństw, razów…

– Rechts, links, rechts, links – tak wyglądała selekcja. Oszołomieni ludzie nie wiedzieli, według jakich reguł i dlaczego jedni mają się kierować na prawo, a inni na lewo. Po lewej stronie gęstniał tłum, po prawej, gdzie kazano zająć miejsce Cyli, stali tylko nieliczni. Cała rodzina Cyli znalazła się po lewej stronie: mama Fela, ojciec Mordechaj, starszy brat Jakub, młodszy brat Natan oraz dziesięcioletnia siostra. Szybko okazało się, że ci z lewej przeznaczeni są na śmierć – od razu zostaną skierowani do komór gazowych i w obozie nie pozostanie po nich żaden ślad. Tych z prawej uznano za zdolnych do pracy. Zanim zginą, będą musieli jeszcze sporo wycierpieć. W obozowym kanonie pojęć takie zrządzenie losu nazywano szczęściem…

W ciągu jednego dnia Cyla straciła wszystkich bliskich. W tym okrutnym świecie Auschwitz była całkiem sama. Ale żyła…

Wyselekcjonowane kobiety zapędzono na odcinek BIa w Birkenau. Tam odebrano im wszystkie przedmioty cywilne, ostrzyżono i wytatuowano na przedramionach numery. Cyla oznaczona numerem 29558 skierowana została do baraku nr 9, w którym funkcję blokowej pełniła czeska Żydówka, która lubiła bić i biła często podległe sobie więźniarki. Więźniarka 29558 trafiła do ciężkiej pracy pod gołym niebem – burzyła domy i zabudowania gospodarcze po Polakach wysiedlonych z wiosek Brzezinka, Babice, Rajsko, Pławy, Harmęże, Budy, które znajdowały się w rejonie należącym do obozu. Przy pracy tej używało się najbardziej prymitywnych narzędzi, jak młoty, łomy. Po kilku tygodniach stanęła do następnej selekcji. Tym razem wybierano tylko młode, zdrowe i urodziwe dziewczęta, które przeniesiono do KL Auschwitz, do obozu macierzystego. Cyla wtedy jeszcze nie wiedziała, że to kolejny przejaw szczęścia w jej obozowym życiu.

Trafiła do Stabsgebauden, murowanego budynku, w którym panowały diametralnie inne warunku niż w Birkenau. Około 50 więźniarek zajmowało pomieszczenie w piwnicy. Było jednak sucho, spały pojedynczo na siennikach, dla utrzymania czystości osobistej mogły i musiały się kąpać dwa razy dziennie: rano i wieczór. Otrzymywały także lepsze pożywienie, podobno takie, jak niemieckie nadzorczynie, które mieszkały w tym samym budynku, ale oczywiście nie w piwnicy.

Cyla wraz z dziewięcioma innymi dziewczynami znalazła zatrudnienie w spichlerzu, w cerowalni worków dostarczanych do młyna. Pracowała w owym zbudowanym z desek pomieszczeniu pośrodku magazynu paszowego.

Jerzy Bieleckiego na terenie byłego obozu Auschwitz.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento
Jerzy Bielecki, Józef Stós i Józef Szajna.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

3

Było ich trzech. Jurek Bielecki, Marian Wudniak i Kazimierz Jankowski. Trzymali się razem, przyjaźnili. Choć nie wolno było nawiązywać żadnych kontaktów z więźniarkami pracującymi w pomieszczeniu z desek, oni na te zakazy nie zważali. Szukali okazji, by chociaż zamienić klika słów z dziewczynami. I tak się złożyło, że po jakimś czasie każdy z nich miał tam sympatię: Lonię Szwarc z Lipna na Pomorzu, Cylę i Reginę. Oni dostarczali im dodatkową żywność, one kombinowały dla nich jakieś swetry, koszule, mydła.

Jak Jurek poznał Cylę? Zobaczył ją któregoś dnia w pralni i nie mógł oderwać od niej oczu. Ona też zwróciła uwagę na tego przystojnego młodzieńca. Zamienili kilka słów. Po kilku miesiącach z tych ukradkowych krótkich spotkań, rozmów przez dziurę w desce albo przy śmietniku (Cyla powoli wyrzucała śmieci a on udawał, że rozwiązało mu się sznurowadło), zrodziło się między nimi głębsze uczucie.

Nadchodził rok 1944. W Stabsgebauden niewiele się zmieniało, ale dookoła szalała śmierć. Do Birkenau przyjeżdżało coraz więcej transportów z całej okupowanej przez Niemcy Europy, komory gazowe i krematoria pracowały pełną parą. I nie nadążały. Zwłoki trzeba było spalać w stosach spaleniskowych, gęsty dym i słodkawy zapach spowijały całą okolicę. Tylko taki ślad pozostawał po mordowanych metodycznie europejskich Żydach.

Z każdym kolejnym transportem kierowanym wprost na śmierć, Jurek coraz mniej potrafił się cieszyć swoim małym, obozowym szczęściem. Jedno wiedział na pewno – jeśli niczego nie wymyśli, któregoś dnia i Cyla trafi do komory gazowej. W Wigilię Bożego Narodzenia 1943 roku obiecał Cyli, że wyrwie ją z tego piekła. Nie wiedział jeszcze – jak, ale od tej chwili uporczywie zaczął myśleć o ucieczce.

Jerzy Bielecki i Bogdan Wasztyl. Hermęże 2003.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

4

Plan powstał w styczniu 1944 roku – Jurek w przebraniu esesmana miał wyprowadzić Cylę na wolność – materializował się jednak przez pół roku.

Tadeusz Srogi nr 178, przyjaciel Jurka z pierwszego transportu do obozu, pracował w magazynie odzieżowym dla SS. Najpierw przyniósł w kuble na śmieci bluzkę i czapkę z trupią czaszką. Co jakiś czas podrzucał pozostałe części garderoby. Spodnie przeszmuglował pod pasiakiem, w butach po prostu przyszedł, a pas i kaburę schował pod pachą. Na koniec dostarczył emblematy Rottenführera.

Worek z mundurem Jurek ukrył na strychu. Tam też gromadził prowiant. Najtrudniej było z przepustką. Srogi długo obserwował esesmanów konwojujących więźniów. Zauważył pewną prawidłowość: esesmani posiadający przepustki wstępowali po drodze do SS-Bekleidungskammer, aby wymienić mundury. – W czasie jednej z takich wymian – opowiadał później Srogi – szybko wydałem pewnemu esesmanowi bardzo porządny mundur. Uradowany zdał swój stary mundur, zapominając, że w kieszeni bluzy zostawił przepustkę. Szybko ją schowałem. Była małego formatu, blankiet niebieski. Po pół godzinie wrócił wspomniany esesman żądając odszukania starego munduru. Wiedziałem już, o co chodzi. Przyniosłem kilkanaście mundurów, ale swojego w nich nie rozpoznał. W drugiej partii mundurów, którą następnie przyniosłem, znalazł wreszcie swój stary uniform. Przeszukał kieszenie, ale niczego nie znalazł. Zrobił awanturę oraz zameldował esesmanowi Koberowi, że to ja na pewno zabrałem mu przepustkę. To dotknęło Kobera, a ponieważ był bardzo energiczny, wyrzucił awanturującego się esesmana dodając: – Ty głupku, na co jemu potrzebna jest ta przepustka. Po paru dniach dowiedziałem się, że wspomniany esesman otrzymał kilka dni aresztu za zagubienie przepustki. Po upływie 3 tygodni, kiedy sprawa całkowicie ucichła, oddałem przepustkę w ręce Jurka Bieleckiego.

Na dokumencie widniało nazwisko Helmuth Stehler, Jurek jednak nie mógł wyjść z obozu pod takim nazwiskiem, ponieważ strażnicy znali Stehler’a. Czym prędzej przerobił nazwisko na Steiner. Miał już wszystko, czego potrzebował.

Ostrzegł Cylę, aby niczemu się nie dziwiła, jeśli pewnego dnia około trzeciej po południu przyjdzie po nią esesman i zabierze na przesłuchanie do Politische Abteilung. Jakież było jego zdumienie, gdy dowiedział się, że kilka godzin po tym spotkaniu oddział dziewczęcy został przeniesiony. Nie miał pojęcia, dokąd. Cały plan runął. Nie mógł spać, nie mógł jeść. Myślał tylko o Cyli.  Bał się, że już nigdy jej nie ujrzy.

Po czterech dniach dostał od kolegi gryps: „Pracuję w Stabsgebäude. C”. Odetchnął z ulgą. Żyła, była niedaleko. Postanowił działać szybko, by znów jej gdzieś nie przeniesiono. Nawiązał kontakt z kolegami pracującymi w obozowej drukarni i zdobył papier w różnych kolorach, w jakich były sporządzone przepustki. Pobrał również odpowiednie czcionki i naniósł ręcznie treść przepustki na szereg blankietów w różnych kolorach. Pieczątki zaś wiernie sfałszował posługując się odciskami zrobionymi ręcznie z drzewa.

Cyla pracowała w oddzielnym budynku, który stał naprzeciw magazynu zbożowego, ale nie mogła gmachu często opuszczać. Spotykali się rzadko, kiedy wynosiła śmieci. 20 lipca 1944 roku Jurek powiedział jej, aby następnego dnia była gotowa. Jeśli o piętnastej wyjdzie na balkon i podniesie ręce, to będzie oznaczało, że uciekają.

Ciąg dalszy nastąpi