Wierzyłem, że żyjesz…
Część druga

List gończy wysłany po ucieczce Jurka i Cyli z Auschwitz.
Fot: jerzybielecki.com

5

21 lipca 1944 roku, piątek. Punktualnie o piętnastej Jurek wychodzi na balkon i podnosi ręce. Potem zgłasza się do SS-Rottenführera Titze z prośbą o zwolnienie na kilkanaście minut. Obiecuje załatwić dla esesmana kiełbasę od kolegów pracujących w rzeźni. Wychodzi z budynku, po czym wchodzi z powrotem od strony rampy rzadko uczęszczanymi schodami. Biegnie na strych, gdzie ma ukryty mundur esesmański. Mundur zakłada trzęsącymi się rękami. Do kabury zamiast pistoletu, którego nie ma, wkłada grube śruby. Zakłada okulary, na ramię zarzuca chlebak z ukrytym zapasem żywności i ubraniem na zmianę.

W tym dniu obowiązują przepustki koloru różowego Opanowując drżenie rąk dokonuje na dokumencie niezbędnych wpisów ołówkiem kopiowym: miejsce, cel marszruty, liczba konwojentów i więźniów, nazwisko esesmana-kontrolera, godzina i data wystawienia przepustki. Sprawdza swoje esesmańskie personalia: Steiner Helmuth, stopień – SS Rottenführer.

Idzie. Więźniowie prężą się przed nim na baczność. Dodaje mu to pewności, ale wewnątrz dygocze. Koszula jest mokra od potu. Otwiera drzwi do pralni. Staje przed Kommandoführerin z SS. – Mam rozkaz zabrać na przesłuchanie więźniarkę o nazwisku Cyla Cybulska-Stawiska, numer 29558. Która to?

Po chwili w drzwiach pojawiła się Cyla. Spogląda przerażona, opuszcza głowę. Uświadamia sobie, że już nie ma odwrotu. Wolność albo śmierć.

Ruszają. Cyla idzie pierwsza, za nią Jurek. Na kilka kroków od Kontrollstelle Bielecki zatrzymuje się. – Heil Hitler Unterscharführer – wykrzykuje, po czym podsuwa Niemcowi dokument. – Weiter machen (możecie iść) – mówi tamten oddając dokumenty.

Wychodzą na drogę wiodącą w kierunku Bud. Po dwóch kilometrach od obozu skręcają w kierunku rzeki Soły. Potem idą wzdłuż brzegu, kryjąc się w wiklinie. Gdy wiklina się kończy, zalegają w krzakach. Na okolicznych polach ludzie pracują przy żniwach. Muszą przeczekać do zmroku.

Po nastaniu zupełnych ciemności ruszają dalej. Mijają kopalnię, przechodzą przez most na Sole i, gdy dochodzą do gór, kierują się na wschód w stronę Wadowic. Gdzieś tam chcą przedostać się do Generalnego Gubernatorstwa.

Nie mają mapy ani przygotowanych punktów kontaktowych. Zamierzają maszerować nocami po bezdrożach, omijając osady ludzkie.

Czwartej nocy, kiedy od wielu godzin pada deszcz i poruszanie się bezdrożami jest bardzo męczące, wychodzą na wiejską drogę, gdzie zostają zatrzymani przez trzech cywilnych wartowników. Dopytują, kim są. Jakoś nie chcą uwierzyć, że ubłocony esesmanem z takąż dziewczyną wracają z urlopu i idą w środku nocy na stację w Zatorze. W pewnym momencie, kiedy tamci gaszą elektryczną latarkę, Jurek pociąga za sobą Cylę. Uciekają przydrożnym rowem. Wpadają między zboża, myląc pościg.

Kończy się jedzenie, które Jurek zdołał zgromadzić przed ucieczką, więc dochodzi konieczność zdobywania pożywienia. Jurek stuka do obcych, spotkanych na trasie domów. Trudy wędrówki dają im się we znaki do tego stopnia, że Cyla nie raz popada w zwątpienie. Bolą ją nogi, nie ma siły iść dalej. – Niech nas złapią, jest mi wszystko jedno – poddaje się. Jurek nie chce jej jednak zostawić. Mobilizuje, błaga, krzyczy, by szła za nim.  

Po dziewięciu dobach tułaczki gdzieś w pobliżu Spytkowic podczołguje się do ludzi pracujących w polu i przyznaje, że uciekł z robót z Niemiec. Zapraszają go do chałupy, częstują pęczakiem i zsiadłym mlekiem. Przyprowadza Cylę. Dobrzy ludzie ukrywają ich w stodole.

U rodziny Jana Kosowskiego, organisty z Bachowic, spędzają dzień i dwie noce. Nabierają sił, dostają nowe, cywilne ubrania. Kosowski organizuje im przerzut przez „zieloną granicę” do Generalnego Gubernatorstwa. Dzięki starowince Swierkoszowej, która znakomicie zna okolicę, 31 lipca 1944 roku uciekinierzy z Auschwitz opuszczają teren Rzeszy w okolicach wsi Brzeźnica.

W Muniakowicach za Słomnikami znajdują schronienie u Jana Marusy, wujka Jurka. Potem przez krótki czas przebywają w wiosce Janikowice u rodziny Klimczyków, gdzie Jurek spotyka się z Leszkiem, swoim bratem, członkiem oddziału partyzanckiego. Później ukrywają się w miejscowości Przemęczany u niejakiego Siadły. Po kilku dniach Cyla zamieszka u rodziny Czerników w sąsiedniej wsi Gruszowo. A Jurek…

Były obóz Birkenau, rok 2000, uroczystości wyzwolenia obozu. Jerzy Bielecki nr 243 i August Kowalczyk nr 6804.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento
Jerzy Bielecki na terenie byłego obozu Auschwitz.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

6

Wyjeżdża z Przemęczan. Ojciec, sekretarz w gminie Igołomia, znajduje dla niego bezpieczne miejsce w domu znajomego sołtysa w Koźlicy, wsi leżącej nad Wisłą, z dala od głównych traktów. Po trzech tygodniach Bielecki, już z fałszywymi dokumentami na nazwisko Tadeusz Przybylski, przenosi się do Igołomi. Lokuje się – za zgodą kierownika szkoły – w budynku szkolnym, w kuchence z bezpośrednim wyjściem na pola; drzwi od korytarza zasłania wielką szafą. W razie niebezpieczeństwa Jurek będzie mógł uciekać wprost w pola porośnięte gęsto krzakami grochu. Nie ma jednak takiej potrzeby.

Mimo że w sąsiednim Pobiedniku znajduje się lotnisko, że w dworze stacjonuje kilkudziesięciu niemieckich pilotów, a nad okolicą stale słychać huk samolotów, Jurek czuje się bezpieczny. Nie boi się niemieckich żołnierzy (Taki żołnierz myślał tylko o tym, żeby się porządnie wyspać – twierdzi), a żandarmerii i gestapo udaje mu się szczęśliwie unikać.

Dzięki braciom, którzy są żołnierzami Armii Krajowej, wychodzi czasem z „leśnymi” na nocne patrole. Poza tym, czekając aż przyjdzie front, nudzi się okrutnie; kosi trawę, piecze z kolegami kartofle na polach, popija wino, żartuje… Koszmar okupacji staje się dla niego nagle nienaturalnie odległy. Pozornie odległy.

Któregoś dnia pod koniec listopada 1944 roku wypija z kompanami trochę za dużo czerwonego wina. Jest już zupełnie ciemno, gdy w oddali słychać kroki. Myślą, że to miejscowi lekarze, Polacy ze Lwowa, wracają z zakrapianej partyjki brydża. Postanawiają ich nastraszyć. Chowają się w krzakach, a Bielecki, który mówi po niemiecku, wychodzi na środek drogi. Podnosi rękę i krzyczy: Halt! Grobowa cisza. Metaliczny dźwięk odryglowanego zamka i chropowaty nieprzyjemny głos: Was ist da los?!

Jerzy zamiera. Widzi przed sobą dwóch niemieckich żołnierzy; jeden trzyma wymierzony w niego automat, a drugi oświetla go latarką.

 – To miał być kawał, taki dowcip… – duka.

 – A jakbym tak puścił serię?

 – To byłoby kaput.

 – Takich żartów się nie robi, mein Junge, prowadź na pocztę!

Zepsuł się im samochód. Chcą zadzwonić po pomoc do Krakowa. Długo czekają na połączenie, więc ten niższy rangą wyjmuje z chlebaka dwie butelki wódki. Urzędniczka podaje trzy szklanki.

 – Pij chłopcze, na zdrowie i dziękuj Bogu, że jeszcze żyjesz.

Piją. Raz, drugi, trzeci… Gdy już dobrze kręci im się w głowach, pytają, skąd zna niemiecki.

 – Ze szkoły.

 – Kłamiesz. Ty musisz być partyzantem.

 – Skąd, nigdy nie byłem…

 – Tak, tak…My wiemy, że wy wszyscy jesteście partyzantami, choć nigdy nie przyznajecie się do tego. Ale tak to już z wami jest.

Po każdej następnej szklance wódki sugerują Jerzemu, że jest partyzantem. A potem, już po bruderszafcie, zaczynają się obcałowywać, obłapiać, przymilać: – Kochany, miły partyzant…Jurek, fajny partyzant…

Gdy pojawia się wreszcie pomoc techniczna, Jurek nagle trzeźwieje. Co ze mną będzie? – myśli. – Zastrzelą, czy zabiorą ze sobą. Jeśli tak, to dokąd? Ale pijani niemieccy żołnierze ani myślą go zabierać; wyściskają go tylko serdecznie i pożegnają: – Trzymaj się, Jurek!

Kiedy był w obozie, nigdy mu przez myśl nie przeszło, że mógłby rozmawiać z Niemcami siedząc, a co dopiero pić z nimi wódkę i obcałowywać się. – Przez głupią, szczeniacką fantazję mogłem zginąć – ocenia po latach. – Na szczęście skończyło się na serdecznościach. Ale tego panicznego strachu, mimo że byłem pijany, nie mogę zapomnieć.

Były obóz Birkeneau, rok 2006. W oczekiwaniu na papieża Benedykta XVI. Od lewej: Bogdan Wasztyl, Jerzy Bielecki, Gabriela Mruszczak i Jeremi Nieśpielak.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

7

Już z Koźlicy wysyła list przez partyzanckich łączników. Na kartce wyrwanej z zeszytu pisze: „Najdroższa Cylutko, bardzo mi tęskno do ciebie. Ciągle myślę o tobie. Bądź cierpliwa, wojna niedługo się skończy. Na pewno niebawem się spotkamy”. Później prześle jeszcze trzy listy przez łączniczkę AK. Od Cyli nie otrzymuje ani jednej informacji. Nie dziwi się temu. Dziewczyna nie ma jak się z nim skontaktować; nie zna miejsca jego pobytu.

Dręczy go jednak niepewność. Przez pół roku nie wie, co się z Cylą dzieje. Obawia się, że listy mogły do niej nie dotrzeć. „Mogła pomyśleć, że zapomniałem. Nie musi przecież zdawać sobie sprawy z tego, że końcówka wojny to potworna zawierucha, bałagan. Że poczta nie działa, łączność nie działa…Czy wytrwa?” – myśli.

Rzeczywistość okazuje się jeszcze gorsza. Marszałek Koniew, wykonując manewr obejścia Krakowa, wyzwala Cylę o kilka tygodni wcześniej niż Jerzego. – Koniew był u Cyli z początkiem stycznia, a u mnie dopiero 19 stycznia. Ona, bidula, o tym nie wiedziała – tłumaczy po latach Bielecki.

Jak tylko front przeszedł i trochę się uspokoiło, postanawia wyruszyć do Gruszowa. Rodzice i znajomi proszą, by jeszcze trochę poczekał. „Czas jest niepewny. Można się natknąć na zabłąkanych Niemców, Rosjan. Wielu ludzi ginie teraz przypadkowo. Po co ryzykować” – tłumaczą. Głos rozsądku nie może się jednak przebić przez mur tęsknoty. Z początkiem lutego, w mroźny dzień, Bielecki – skoro świt – idzie do Gruszowa. Do ukochanej. Pokonanie 50-kilometrowej trasy zajmuje mu kilkanaście godzin. Wiele razy opada z sił, chce przystanąć, odpocząć. Jedź, nie zwlekaj – podpowiada mu wewnętrzny głos – Cyla od kilku tygodni cię wypatruje, wychodzi na drogę. Nie pozwól jej czekać.

O zmierzchu wpada do chałupy Czerników, rozejrzał się nerwowo. – Gdzie Cyla? Ciociu, gdzie Cyla?! – dopytuje niecierpliwie.

Czernikowa na jego widok osuwa się na ławkę i zanosi płaczem: – Moje dziecko, coś ty narobił?! Przecież Celinka codziennie, od kilku tygodni wychodziła przed ciebie na drogę. Wypatrywała, popłakiwała, a ciebie nie było. Spać nie mogła, wciąż dopytywała: dlaczego nie przychodzisz, czy przyjedziesz… Front już dawno przeszedł, ona usychała z tęsknoty, a ciebie nie było…

 – Gdzie Cyla?

 – Nie na Cyli. Cztery dni temu, Wicek (wujek Czernik – przyp. B.W.) zawiózł ją do Miechowa na stację. Nie mogąc się ciebie doczekać, koniecznie chciała odszukać swoją ciotkę, która wyszła za mąż za Polaka na wsi koło Zambrowa i być może przeżyła.

  – I nie wróci?

 – Wróci, wróci… Przysięgała na wszystkie świętości, że wróci albo da nam znać jak najszybciej, co się z nią dzieje.

Co kilka tygodni Jerzy zachodzi do Czerników. Niestety, od Cyli nie ma żadnych informacji.

Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento
Rok 2003, uroczystości deportacji pierwszego transportu Polaków do KL Auschwitz. Jerzy Bielecki w pobliżu Ściany Śmierci.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

8

W pociągu jadącym w kierunku Warszawy, Cyla poznaje dwóch młodych Żydów – braci Zacharowitzów. – Po co ty tam pojedziesz na niepewne? My, niedobitki, musimy trzymać się razem. Tak bezpieczniej. Zostań z nami – przekonują. We Włochach pod Warszawą ukrywali się przez całą okupację. Handlują. Jak na tamte czasy powodzi im się nieźle.

Cyla zamieszkuje z nimi. W kwietniu 1945 roku wychodzi za mąż za Dawida Zacharowitza. Ślubu udziela im rabin, który – tak jak młodzi – cudem przeżył wojnę.

Pod koniec lata Cyla i Dawid docierają do Łomży. Dom Cybulskich jest zrujnowany; zamieszkują więc u byłej służącej. Służąca wskazuje, gdzie znajdują się rodzinne serwisy, srebra, menory… Próbują odzyskać resztki majątku. Którejś nocy ktoś z hukiem wyważa drzwi. Kilku zarośniętych, uzbrojonych mężczyzn wpada do sypialni. Mówią po rosyjsku (Cyla jednak zawsze będzie podkreślać, że byli to Polacy udający Rosjan).

 – Gdzie jest Cybulska?! Gdzie jest złoto?! Wyłazić z łóżka! – wrzeszczą. Jeden z nich dwa razy strzela; kule przelatują ponad głową Cyli i wbijają się w ścianę. Przeszukują cały pokój. Znajdują tylko kilkadziesiąt złotych monet. Zawiedzeni tak małym łupem, obijają Dawida i Cylę, po czym znikają w ciemnościach.

Rano Zacharowitzowie zawiadamiają o napadzie łomżyński Urząd Bezpieczeństwa. Szef UB (Żyd, który później ożeni się z Reginą, koleżanką Cyli ze Stabsgebauden, i wyjedzie do USA) nie schwyta co prawda bandytów, ale radzi Cyli, by skontaktowała się z magistratem. – Chyba ktoś cię szuka – dodaje.

W Urzędzie czekają na Cylę listy, które śle z Nowego Jorku jej stryj, który uporczywie szuka kogokolwiek z rodziny; prosi o informacje o zmarłych bądź żywych; błaga władze miasta, by szukały do skutku.

Cyla pisze do stryja. „Drogie dziecko, w Polsce nie masz już nikogo. Przyjedź do Ameryki” – namawia tamten. Zacharowitzowie wyprzedają resztki majątku (maszyny do przemiału ziarna, srebra, serwisy) i przenoszą się do Łodzi, gdzie zamieszkują przy ulicy Ceglanej. Z początkiem 1946 roku wyjeżdżają do Szwecji. Stamtąd Cyla po raz pierwszy wysyła list do Czerników. Pisze, że wyszła za mąż i mieszka w Sztokholmie; że choruje i leży w szpitalu (dołącza dwie fotografie ze szpitalnej sali). Czy ciocia spotkała Jurka? Co się z nim dzieje? – pyta w tym (i każdym następnym) liście.

Czernikowie długo zbywają milczeniem te pytania. W końcu informują, że Jurek zginął w partyzantce.

Ciąg dalszy nastąpi…