Wierzyłem, że żyjesz…
Część trzecia

9

Gruszów, czerwiec 1983. Cyla Zacharowitz z Genowefą Czernik.  
Fot: jerzybielecki.com

 – Długo wyrzucałem sobie, że wyruszyłem do Czerników tak późno, że zwlekałem. Do Cyli też miałem żal, że na mnie nie czekała – przyzna po latach Jerzy Bielecki.

W maju 1945 roku przeniósł się do Krakowa. Maturę zdał w III Gimnazjum im. Sobieskiego. Studiował budowę samochodów i ciągników na Wydziale Politechnicznym AGH. Nakaz pracy rzucił go zaraz po studiach, w maju 1951 roku, do Nowego Targu, gdzie został zastępcą dyrektora do spraw technicznych w Państwowej Komunikacji Samochodowej.

Nie próbował szukać Cyli na własną rękę. Nie wiedział – gdzie, ani – jak. W powojennym bałaganie, w tłumach ludzi przemieszczających się ze wschodu na zachód trudno było kogokolwiek znaleźć. Wierzył, że Cyla się odezwie, więc starał się możliwie często odwiedzać Czerników.

 – Niestety, Juruś, nie ma nic, żadnych śladów. Cylusia chyba umarła. Dziecinka… – Czernikowa niezmiennie załamywała ręce.

Wczesną jesienią 1946 roku, podczas kolejnej bytności w Gruszowie, Jerzy dowiedział się od listonosza, że do ciotki przychodzą listy ze Szwecji.

 – Dostaliśmy list ze szpitala. Pisała, że jest ciężko chora. Ale już od dawna nie pisze, więc pewnie umarła, bidula, Celinka moja – rozpłakała się ciotka.

Tym łzom Jerzy uwierzył. Stracił nadzieję. W listopadzie 1946 roku ożenił się. Stenię poznał kilka miesięcy wcześniej (uczyła się w Liceum Handlowym przy ulicy Kapucyńskiej w Krakowie) i bardzo pokochał. – Tak bardzo chciałem się żenić, że zdobyłem zgodę Kurii. Stenia to była wspaniała, dobra dziewczyna. Trochę przypominała mi Cylę. Do dziś jest moją żoną – mówi po latach Jerzy Bielecki.

Po ślubie już rzadziej, ale regularnie – przynajmniej dwa razy w roku – odwiedzał Czerników. Gdy kiedyś wspólnie z wujostwem wspominali Cylę, ciotka sięgnęła do kredensu. – Popatrz Juruś, co znalazłam – podała mu kawałek kartki. Był to fragment listu od Cyli (bez adresu i daty): „Ciociu, szukajcie dalej. Pytajcie krewnych Jurka. Pytajcie Banasiaków. Pytajcie w Jankowicach. Pytajcie w Muniakowicach…”. Ciotka dała też Jerzemu dwa szpitalne zdjęcia. – Pewnie tak, Juruś, wyglądała przed śmiercią. Ze szpitala ona już chyba nie wyszła – dodała.

Zaczął szukać Cyli. Wierzył, że żyje. W Związku Byłych Więźniów Politycznych dowiedział się, że kolega z pierwszego transportu do Auschwitz, Jerzy Wojnas, mieszka w Malmo. Napisał do niego: Szukaj Cyli Cybulskiej, która była w szpitalu w Sztokholmie. Po kilku miesiącach przyszła odpowiedź: „Przewróciłem nie tylko Sztokholm i nie tylko Czerwony Krzyż. Szukałem wszędzie, gdzie się dało. Takiej Cyli Cybulskiej nikt nigdzie nie odnotował”.

 – Szukałem Cyli Cebulskiej, nie wiedząc, że nazywa się Zacharowitz. Nie wiedziałem, kim jest mężczyzna na zdjęciu za szpitala. Czernikowie nie powiedzieli mi, że Cyla wyszła za mąż – tłumaczy Bielecki.

Lata biegły. Życie niosło wciąż nowe sprawy. Bielecki został dyrektorem PKS-u, a potem dyrektorem dużej szkoły. Często jednak wracał myślami do przeszłości; nigdy zresztą nie ukrywał, że interesuje go, co stało się z Cylą. Jeszcze w latach sześćdziesiątych poprosił znajomego, który wyjeżdżał do Szwecji, aby poszukał tam Cyli Cebulskiej. Planował, że kiedyś sam wybierze się na poszukiwania. Nie otrzymał jednak paszportu. Pozostało mu odwiedzanie Czerników. Zajeżdżał do nich raz, dwa razy w roku. Za każdym razem z coraz mniejszą nadzieją. Nie wierzył, że Cyla nie żyje. Wątpił jednak, że kiedykolwiek uda mu się ją odnaleźć.

Pozostały wspomnienia. Wspomnienia te zaciekawiły Feliksa Kidawę, który nakręcił długi reportaż telewizyjny „I tam kwitły róże…”. W filmie nie pojawia się Cyla; nie ma nawet jej fotografii. Tylko Jerzy Bielecki wydobywa ją z pamięci.

Jerzy Bielecki i Cyla Zacharowitz, Nowy Jork 1998.
Fot: jerzybielecki.com

10

Maj 1983 roku. Środek nocy. W nowatorskim mieszkaniu natrętny dzwonek telefonu wyrywa ze snu domowników.

  – Halo, tu Warszawa, łączę pana z Nowym Jorkiem.

Bielecki sądzi, że to Ludwik Kramarz, przyjaciel obozowy, któremu przed laty ocalił życie, przyjechał z Florydy do Nowego Jorku i usiłuje się skontaktować (Kramarz odezwał się po raz pierwszy do Bieleckiego po 20 latach).

  -Słucham, słucham, Lutek, to ty – wykrzykuje do słuchawki Jerzy i słyszy łkanie, a później płacz.

 – Halo, halo, słucham – niecierpliwi się.

 – Juracku, to ja. To twoja Cylutka.

 – Jezus Maryja! Skąd ty dzwonisz?

 – Z Nowego Jorku

 – A co ty tam robisz? Przecież mnie wujostwo cały czas mówiło, że nie żyjesz. Że zmarłaś w Szwecji…

 – A mnie pisali, że ty zginąłeś w partyzantce. Czy oni zwariowali?

Rozmowa co chwila przerywana przez telefonistkę (Halo, mówi się? Czy pan oszalał? Tu kilkadziesiąt osób czeka na połączenie!), trwała ponad godzinę. Jerzy i Cyla opowiadali o sobie, o życiu bez siebie.

Następnego dnia Stenia, żona Jerzego, dzieliła się z wszystkimi znajomymi sensacyjną wieścią: Nie uwierzycie, Jurkowa Celinka się znalazła!

Jerzy Bielecki podczas audiencji u papieża Jana Pawła II.
Fot: jerzybielecki.com

11

Po trzech latach spędzonych w Szwecji na klejeniu kopert i pudełek w oczekiwaniu na amerykańską wizę, Cyla i Dawid Zacharowitzowie wylądowali w Nowym Jorku. Ciężko pracowali, ale w końcu otworzyli zakład złotniczy w Brooklynie. Dawid z opowieści żony wiedział o Jerzym i zabronił jej go szukać. W tajemnicy przed mężem Cyla pytała w listach Genowefę Czernik o Bieleckiego i każdego pierwszego listopada zapalała mu świeczkę.

Po śmierci Dawida (w 1975 roku) Cyla zamknęła się w sobie. Ci, którzy się z nią stykali, mówili o niej: powściągliwa dama. Nigdy nie rozmawiała o przeszłości. Aż do majowego dnia 1983 roku…

W piątki przychodziła do niej sprzątać młoda Polka. Tego dnia Irena nie sprzątała. Cyla zaproponowała, by wspólnie wypiły kawę. – Wiesz, Irena, kiedyś Polak, taki fajny chłopak, Juracek, uratował mi życie, wyprowadzając z Auschwitz – zaczęła i opowiedziała dziewczynie o wielkiej miłości.

 – To ja znam tego pani Juracka – zdziwiła się Irka. – Widziałam go przed przyjazdem tutaj w polskiej telewizji. Opowiadał o pani. Tylko nie skojarzyłam, że chodzi o panią, bo mówił o jakiejś Cyli Cebulskiej, a nie o Cyli Zacharowitz.

 – To on żyje? Gdzie mieszka?

 – W Nowym Targu, jest dyrektorem jakiejś szkoły.

Cyla zemdlała. Następnego dnia zadzwoniła do Nowego Targu. Potem skierowała prośbę do Komendy Głównej Policji w Warszawie: „Proszę sprawdzić czy Jerzy Bielecki, były więzień Auschwitz, na pewno mieszka w Nowym Targu. Była więźniarka Auschwitz, Cyla Zacharowitz.”

Wizyta papieża Benedykta XVI w byłym KL Auschwitz, maj 2006.
Fot: jerzybielecki.com

12

8 czerwca 1983 roku Cyla wysiadła z samolotu na lotnisku w Krakowie. Jerzy wpadł na lotnisko w ostatniej chwili. Zauważył przy autobusie drobną, starszą panią. Ruszył w jej stronę. Gdy go zobaczyła, podbiegła i rzuciła mu się na szyję. – To naprawdę ty? To ty – zaczęła płakać.

 – Cylutka – przytulił ją. – Ja zawsze wierzyłem, że ty żyjesz…

Pierwsza wielogodzinna rozmowa: płacz, pytania, próby odpowiedzi, płacz, pytania… – Nie sposób opisać tamtych emocji, odczuć – wspomina Jerzy. – To było niesamowite.

Cyla była w Polsce przez trzy tygodnie. Pewnego dnia razem z Jerzym zajechali do Gruszowa. Nie zapowiadali wcześniej tej wizyty. Staruszka, ciotka Genowefa, wyszła przed próg, trzymając w ręce sito. Spojrzała na Cylę, na Jerzego, znów na Cylę… Osunęła się na ławeczkę, sito wypadło jej z ręki. Zaczęła drżeć. Wybuchnęła spazmatycznym płaczem.

 – Ciociu, poznaje mnie ciocia?

 – Moje dziecko, moja Celinka, no pewnie – Polka i Żydówka padły sobie w objęcia i długo płakały. A później, każda na swój sposób, podziękowały Bogu, że pozwolił im się spotkać.

Cyla i Jerzy mieszkali u Czerników kilka dni. Spacerowali po swoich dawnych ścieżkach, długie godziny przesiadywali na ławce pod gruszą.

 – Pamiętasz – mówiła Cyla – jak mnie obejmowałeś? No obejmij mnie tak jeszcze raz. Pamiętasz, jak mi tu przysięgałeś, że przyjedziesz zaraz po wojnie, że do końca życia będziesz na mnie czekał? Ani nie przyszedłeś, ani nie czekałeś…

 – Cylutko, to ty wyjechałaś pierwsza i pierwsza wyszłaś za mąż. Półtora roku wcześniej niż ja – bronił się Jerzy.

Niby wszystko było takie samo: i grusza, i ławeczka, i chałupa i ciotka.

Tylko Jerzy i Cyla byli inni…

Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

13

Cyla przyjeżdżała do Polski kilkanaście razy. Często z Jerzym odwiedzała Czerników, lecz nigdy nie zapytała, dlaczego wujostwo „uśmierciło” Jerzego. Jerzy też nigdy nie zapytał, dlaczego wujostwo „uśmierciło” Cylę.

 – Wiele razy rozmawialiśmy o tym z Cylą – mówi po latach Bielecki – i doszliśmy do wniosku, że chcieli nam oszczędzić wstrząsu, rozczarowań. Byli przecież świadkami naszej wielkiej miłości. Cyla, zawiedziona tym, że tak długo nie pojawiałem się Gruszowie, mogła pomyśleć, że zginąłem. Wyjechała, wyszła za mąż. Czernikowie nie powiedzieli mi tego, by mnie nie męczyć, nie zatruwać życia. Nie chcieli też zapewnie burzyć życia Cyli. „Uśmiercili” nas dla siebie, byśmy żyli we wspomnieniach jako romantyczni kochankowie…

W 1985 roku Bielecki został odznaczony medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. W tym mniej więcej czasie wybrał się z Cylą do Oświęcimia. Jeszcze raz chcieli przejść trasą swojej ucieczki. Wyruszyli z Brzezinki na Rajsko, doszli do wioski, skierowali się na prawo w kierunku Bud, zeszli na łąkę, dobrnęli do pierwszych zarośli wikliny… I tam przeżyli wielkie rozczarowanie. To nie była ta sama, gęsta, wysoka wiklina. Pozostały jakieś rachityczne zarośla, zryta ziemia, rury… – Kto śmiał nam zepsuć wycieczkę? – złościła się Cyla.

Z każdym kolejnym pobytem Cyla coraz bardziej rozczarowywała się Polską. W 1989 roku wyjechała po kilku dniach na wieść o śmierci zięcia. I już nie wróciła. Przestała odpowiadać na listy, kartki z życzeniami, nie odbierała telefonów. Przez wiele lat…

Rok 2003, więźniowie z pierwszego transportu do Auschwitz w drodze do Berlina. Józef Stós nr 752, Józef Hordyński nr 347 i Jerzy Bielecki nr 243.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

14

Marzec 1999 roku. Jerzy Bielecki, pracuje nad drugim wydaniem swojej książki, udziela wywiadów, występuje w telewizji, spotyka się z młodzieżą. Jego kalendarz jest gęsto zapisany, a telefon wciąż zajęty. Telefon Cyli milczy.

 – Wciąż wysyłałem do Cylutki listy – opowiada. – Pozostawały bez odpowiedzi. W 1994 roku udało mi się wyjechać do USA, do córki. Alicja informowała Cylę, że przyjadę, chciała doprowadzić do spotkania. Cylutka wstępnie się zgodziła, ale na kilka dni przed moim przyjazdem oznajmiła, że musi pilnie lecieć do wnuków na Florydę.

 – Nie udało się spotkać?

 – Nie. Będąc w Nowym Jorku wielokrotnie do niej dzwoniłem, nagrywałem się na automatyczną sekretarkę. Bez odzewu. Pewnego przedpołudnia, gdy wiadomo było, że będę sam w domu, zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę, nikt nie odpowiedział. Ale ja wiem, że to była ona, tak czuję…

 – Ponowie byłeś w USA w 1998 roku…

 – Tak jesienią, przy okazji pracy nad filmem, który kręcił o mnie i o Cyli Tomasz Magierski. Magierski wymyślił, że Cyla wyjdzie po mnie na lotnisko. Nie chciała. Bardzo długo się opierała. W końcu uległa.

 – Jak wyglądało to spotkanie?

 – Tak jakby nie było tych 10 lat milczenia. Wręczyłem jej bukiet z pięćdziesięciu róż. Cylutka bardzo się ucieszyła. Była niezwykle serdeczna, otwarta. Nie zgodziła się bym nocował w hotelu. W jej mieszkaniu przegadaliśmy całą noc.

 – Utrzymujecie kontakt?

 – Tak. Piszemy do siebie, czasem dzwonimy. Ona nie chce wskrzeszać przeszłości. Mnie wspomnienia nie przeszkadzają…

Tarnów, 13 czerwca 2005. Bogdan Wasztyl i Jerzy Bielecki.
Fot: Archiwum Stowarzyszenia Auschwitz Memento

15

Cyla Cybulska zmarła w 2005 roku. Do śmierci utrzymywała kontakt z Jerzym Bieleckim.