Krystyna Kudela
z domu:Lubaszka
Biografia
Ojciec Krystyny pochodził z Bukowna koło Olkusza, po ukończeniu szkoły średniej w Olkuszu zaczął pracę przy nowo budującej się kolei wąskotorowej. Rodzina posiadała dworek w Krążku koło Bolesławia. W 1935 roku zmarła jej babka Lekston, a 1941 roku dziadek. Rodzina kolejno mieszkała w Janowicach, Charsznicy, Jędrzejowie i Proszowicach. W 1942 roku ojciec Krystyny został aresztowany. Krysia wraz z mamą i dwoma siostrami wyjechały do wuja, który był sklepikarzem. Wujek, były kawalerzysta, broń zgromadzoną po bitwie pod Proszowicami przekazał polskiej organizacji patriotycznej Młody Orzeł, która powstała w 1939 roku, a tworzyli ją chłopcy w wieku gimnazjalnym. 3 czerwca 1943 roku Krystyna przyłączyła się do Młodego Orła (organizację tę włączona w struktury Armii Krajowej) i złożyła przysięgę. Została skierowana do placówki „Sarna” i ponownie złożyła przysięgę przed porucznikiem Olgierdem. Potem zaliczyła w Miechowie kurs sanitarny, po ukończeniu którego została sanitariuszką plutonu. Po upadku Republiki Pińczowskiej (obszar wyzwolony przejściowo spod okupacji niemieckiej przez oddziały partyzanckie) i zbombardowaniu przez Niemców majątku Deskurów, większość oddziałów partyzanckich rozpuszczono. Niedługo później Krystyna dostała wezwanie do obozu pracy w Korczynie do budowy fortyfikacji i kopania okopów, skąd uciekła i wróciła do domu. Po wojnie skończyła studia pedagogiczne, ale z powodu przynależności do Armii Krajowej Urząd Bezpieczeństwa zakazał jej pracy z młodzieżą. Zaczęła malować obrazy o tematyce religijnej.
Działaczka Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Relacja
Było dwóch braci Kudelów – starszy Lesław (Leszek) chodził do I Liceum Goszczyńskiego w Nowym Targu, a młodszy Bogusław – mój przyszły mąż – był w szkole podstawowej. Przed wojną skończył trzy klasy gimnazjum.
Moja teściowa była lwowianką i pochodziła z rodziny szlacheckiej. Była nauczycielką. Wyszła za mąż za Stanisława Kudelę, który pochodził z Bochni. Był nauczycielem w Równem, gdzie się urodził mój mąż i jego brat. Potem przenieśli ich do Włodzimierza Wołyńskiego, gdzie Stanisław Kudela był inspektorem szkolnym, aż do czasu wypadku, kiedy złamał nogę. Kazali mu się leczyć na Podhalu. Tutaj wybudował sobie dom i pozostał.
Jak tylko zaczęła się wojna Emil Pyzowski wraz z ojcem Witka Pustówki, który był pułkownikiem Wojska Polskiego, prowadzili nasłuch radiowy. Zapisywali wiadomości i rozprowadzali je między znajomymi. Niestety nie mieli doświadczenia w działaniach konspiracyjnych. Niemcy aresztowali wszystkich i wywieźli do Krakowa do więzienia św. Michała. Postawili ich przed sądem oskarżając o słuchanie radia, co było uznawane za zbrodnię. Posiadam oryginalne akty oskarżenia, na których widnieje czerwona wrona. Mój szwagier, Leszek, dostał dziesięć miesięcy więzienia, a Emil Pyzowski został skazany na karę śmierci. Zabrano go do Wiśnicza i tam rozstrzelano. Kiedy Lesława wypuszczali z więzienia, musiał podpisać dokument, w którym stwierdzał, że nie będzie występował przeciw Rzeszy Niemieckiej, ale ledwie wrócił do Nowego Targu, przyłączył się do Narodowej Organizacji Wojskowej. Była to Dywizja Podhalańska założona przez pułkownika Gött-Getyńskiego. W Szaflarach swoją działalność zaczął Augustyn Suski, który był poetą i nie miał doświadczenia wojskowego. Leszek dostał skierowanie do Konfederacji Tatrzańskiej, aby szkolić chłopaków. Sam był przeszkolony wojskowo przez porucznika Bryniczkę, profesora przysposobienia obronnego, który zginął w pierwszych dniach wojny.
Przez łącznika Leszek zaczął się kontaktować z Józefem Kurasiem. Jeździł do Waksmundu, gdzie Kuraś był komendantem placówki Konfederacji Tatrzańskiej. Po rozpracowaniu konfederatów przez agenta gestapo nastąpiła wielka fala aresztowań. Wieczorem Niemcy otoczyli rodzinny dom Kudelów wybudowany jeszcze przed wojną. Na górze spał Bogusław i wuj. Był też brat teściowej wysiedlony z Gdańska, a mieszkający w Skawinie. Zrobili dokładną rewizję. Nie znaleźli niczego. Załadowali ich na samochód i wywieźli do Zakopanego do „Palace”. Potem były przesłuchania. Matka patrzyła jak Lesława topili w wannie, jak go bili i tłukli, a potem na odwrót, żeby złamać chłopaka torturowali matkę na jego oczach. Potem była konfrontacja z Waksmundzkim Bieniasem:
– Leszek przyznajmy się. Powiedzieli, że nas puszczą jak się przyznamy.
– Nie znam cię. Pierwszy raz cię widzę.
Zabrali Bieniasa do Waksmundu. Obiecali mu wolność za wskazanie ludzi z partyzantki. Prowadzili go na łańcuchu czy powrozie. Był strasznie pobity. Wyglądał jak łachman, a nie człowiek. Wszystkich wskazanych zabrali na cmentarz i rozstrzelali. Jego również.
Leszka rozstrzelali z końcem sierpnia bądź początkiem września. W Palace przechodził wymyślne tortury. Podpalali mu nawet uszy płomieniem z zapalniczki. Siedział z nim w jednej celi profesor Balicki z Tarnowa, który po latach zeznawał przed komisją badania zbrodni hitlerowskich. Miał dobrze po siedemdziesiątce i nie pamiętał, kiedy doszło do rozstrzelania. W każdym razie przyszedł jeden z gestapo i kazał mu zabrać wszystkie swoje rzeczy. Kiedy go wyprowadzali, powiedział do profesora Balickiego: – Teraz to już chyba Poronin.
I rzeczywiście tak było. Rozstrzeliwali w Poroninie. Przed budynkiem stała ciężarówka. Załadowali go do niej. Po godzinie samochód wrócił bez niego. Grabarz z Poronina miał zapisane jedynie: rozstrzelany młody mężczyzna w okularach. To prawdopodobnie był Leszek.
Teścia i mojego przyszłego męża, Bogusława, Niemcy wywieźli do obozu w Płaszowie, gdzie siedzieli do końca wojny. Po wyzwoleniu wrócili do Nowego Targu, gdzie prawie w każdym domu byli Ruscy. W domu teściowej Rosjanie zajęli dwa pokoje, a na górze była rodzina warszawiaków wysiedlona po powstaniu. Sami nie mieli gdzie się podziać. Do ich dyspozycji została tylko malutka kuchnia. Przestawiono stół pod okno i przedłużono go stolnicą opartą na parapecie. Mam zdjęcie, jak Bogusław śpi na tym stole, głowę trzyma na stolnicy, a teściowie śpią na podłodze.
Po wojnie Bogusław zrobił maturę i poszedł na studia do Krakowa na Uniwersytet Jagielloński. Skończył historię. Poznaliśmy się w Krakowie. Chodziłam do Żeńskiego Gimnazjum nr X im. Królowej Jadwigi. On mieszkał obok w akademiku. Kiedy zmarł mój ojciec, musiałam przerwać naukę i wrócić do domu. Nie miałam środków do życia. Siostra moja uczyła w szkole podstawowej w Święcicach. Szkoła mieściła się w majątku hrabiny Starowiejskiej-Morstinowej, który został jej odebrany i przekształcony w szkołę. Zostałam tam zatrudniona, a studia kończyłam zaocznie. Tymczasem Bogusław obronił pracę magisterską, chociaż stwarzano mu problemy. Nie przyjęto jego pierwszej pracy, bo nie była ideologiczna. Musiał napisać drugą. Za nią otrzymał nie tylko wyróżnienie, ale proponowali mu wyjazd do Moskwy a po powrocie stanowisko profesora Uniwersytetu. Rodzina była prawicowa, więc mowy nie było, żeby skorzystał z tej propozycji. Był początek 1950 roku. Pobraliśmy się w 1949 roku. On nie mógł dostać pracy, a za mną z miechowskiego Urzędu Bezpieczeństwa przyszło do inspektoratu pismo: z powodu działalności w Armii Krajowej praca z młodzieżą nie wskazana.
Dostaliśmy etaty w Liceum Administracyjno-Handlowym w Szczucinie koło Tarnowa i tam mieszkaliśmy, aż do urodzenia dziecka w 1950 roku. Dostałam trzymiesięczny urlop wychowawczy. Wróciłam do Nowego Targu, bo tam nie było warunków na wychowywanie dziecka. Lasy były podminowane i ciągle słyszało się wybuchy granatów. Nie mogłam wrócić do szkoły, bo nie było z kim zostawić dziecka. Przeczytałam gdzieś ogłoszenie, że w Zakopanem organizują kursy plastyczne. Skłonności do malowania były u nas rodzinne. Ukończyłam kurs i pracowałam w domu. Malowałam dostojników państwowych: Stalina, Lenina, Cyrankiewicza. Płacili trzydzieści złotych od sztuki. Portrety szły na Polskę. Dziennie udało mi się namalować dwa, trzy portrety. W życiu nie zarabiałam tak dobrze. Bohaterowie moich obrazów nie byli lubiani, a ja nie byłam zaangażowana w żadnej partii. Malowałam ich tylko dla pieniędzy. Musiałam myśleć o rodzinie. Kiedy prezes całej tej spółdzielni plastycznej w Zakopanem wyjechał do Izraela, wzięłam się do malowania obrazków religijnych i od tej pory cały czas malowałam po kościołach. Miałam brata księdza w diecezji częstochowskiej, który przysyłał do mnie znajomych księży z zamówieniami. Namalowałam jedenaście dużych obrazów Miłosierdzia Bożego w tamtej diecezji. Moje obrazy wiszą też tutaj w szpitalu Jana Pawła II.
Całkowicie przestawiłam się na malowanie. Wróciłam później jeszcze do szkoły, ale już nie do tablicy tylko, jako wychowawca w internacie. Mąż tam był wicedyrektorem. Do partii nigdy się nie zapisał. Jako wychowawca pracowałam do emerytury do 1985 roku, a potem nadal dorabiałam sobie malowaniem. W 1989 roku wstąpiłam do Stowarzyszenia Żołnierzy Armii Krajowej Inspektoratu „Maria”. Mąż zmarł w 1990 roku.
x
Zajechaliśmy na wieś do wujka. Jeden był bardzo bogaty. Miał bardzo dużo ziemi i wielkie gospodarstwo, a drugi był biedniejszy i prowadził sklepik przed wojną. Miał murowany dom. Zamieszkaliśmy w jego kuchni, która była duża. Był w niej duży piec chlebowy z okapem i podłoga z gliny. Obok był wąski pokoik ze szklanymi drzwiami. Na zewnątrz drzwi były obite blachą, bo wcześniej pełniły funkcję wejścia do sklepu. Z boku było zakratowane okienko. Nie wiedzieliśmy, że ten bogaty wujek był kawalerzystą w wojsku i bardzo kochał konie. Jak tylko skończyła się bitwa pod Proszowicami, pojawił się pluton żołnierzy z porucznikiem Karolem Życkim? Rozbrajali się u wujka, który zakopał karabiny i hełmy, a krótką to broń przekazał polskiej organizacji patriotycznej Młody Orzeł. Organizacja powstała w 1939 roku i tworzyli ją chłopcy uczęszczający do gimnazjum. Chcieli coś robić podobnie jak grupa Pszowskiego. Przyczepili się do Batalionów Chłopskich w Jędrzejowicach koło Piotrkowa, gdzie mieściło się całe dowództwo. Niektórzy ukończyli kursy podoficerskie uzyskując stopień sierżanta lub kaprala. To był 1942 rok.
Placówka Młodego Orła mieściła się w Maciejowie, w sąsiedniej wsi. Komendantem był Sęp. Kuzyn Joli, łączniczki, która jeździła z Warszawy do Krakowa i przewoziła różne materiały. Po drodze zostawiała część biuletynów lub jakieś inne pisma konspiracyjne.
Po napadzie ludowców na Młodego Orła przyszedł porucznik Olgierd, dowódca oddziału partyzanckiego w Sławoszowie w placówce Sarna Armii Krajowej. W ramach scalenia wszyscy z BCH przechodzili do AK. 3 czerwca 1943 roku składałam przysięgę do Młodego Orła. Zapisałam się do tej organizacji, kiedy byłam w harcerstwie, ale nie miałam ukończonych szesnastu lat i nie mogłam być jej prawowitym członkiem. Później, kiedy weszliśmy do placówki Sarna do AK, przysięgę składałam na ręce porucznika Olgierda. Po przysiędze skierowali mnie do Miechowa na kurs sanitarny. Kurs ukończyłam i zostałam sanitariuszką plutonu.
Jeśli chodzi o samą działalność i dużą walkę to w Skalbmierzu doszło do pacyfikacji. Niemcy całkowicie zniszczyli miasteczko. Poległy osiemdziesiąt trzy osoby ludności cywilnej i dwudziestu sześciu naszych partyzantów z AK. Walczyli cały dzień. Scaliły się wszystkie oddziały. Na pomoc przyszło AK, BCH i Armia Ludowa, której dowódcą był Bieszczanin. Pojechali do Wiślicy, gdzie stacjonowali już Rosjanie prosić czołgistów, by wjechali na pomoc do Skalbmierza. Kiedy Niemcy zobaczyli czołgi, wycofali się na Brzesko, na Kraków.
x
W 1944 roku na wiosnę byłam w Janowicach. Przyjechała znajoma mojej mamy z Warszawy. Pracowała na Uniwersytecie Warszawskim jako laborantka. Miała dwie córki Lenę i Jadzię. Jadzia była poszukiwana i groziło jej aresztowanie. Pracowała na poczcie i przejmowała listy pisane do gestapo przez Polaków. Trzeba ją było ukrywać. Któregoś razu przywiozła ze sobą Olę Prądzyńską. Była chyba Żydówką. Ojciec był współwłaścicielem firmy Puls w Poznaniu. Wysiedlili ich później do Warszawy. Była bardzo piękną dziewczyną. Miała czarne oczy i piękne długie włosy.
– Jadziu powiedz prawdę. Przecież ona jest Żydówką
– Nie jest. Ma polska kenkartę.
Mieszkałyśmy w trójkę na strychu. Nad nami były tylko gruchające gołębie. Ludzie zaczęli gadać, że ukrywamy Żydówkę. Mama się bała, bo za to groziła kara śmierci. Jedynym wyjściem była partyzantka. Trzeba było im to załatwiać, bo byle kogo się nie przyjmowało. Przy mnie obie złożyły przysięgę i poszły do lasu. Cała baza partyzancka mieściła się w majątku Deskurów. W folwarku Knyszyn w środku lasów odbywały się szkolenia sanitarne, gdzie obie się uczyły. Ja miałam inne zadanie. Razem z moim kuzynem musiałam wypatrzyć radiostację rosyjskich spadochroniarzy.
Koło domu, w którym była placówka PPR-u płynęła rzeczka. Poszłam tam pod pretekstem nabrania wody do prania. Słyszałam ich rozmowy. Spotkałam dziesięcioletniego Kazia, syna PPR-owca.
– Kaziu a kto tam do was przyjechał?
– Ciocia i wujkowie – i pobiegł do domu powiedzieć ojcu, że się wypytuję.
Na drugi dzień już ich nie było. Wypatrzyliśmy ich jednak w innym miejscu. Radio-telefonistka wyciągała skrzyneczkę, wieszała anteny na drzewach i nadawała w języku rosyjskim. Obserwowaliśmy ich ze trzy dni. Kiedy chowała radiostację, składało się meldunek. Zawsze nadawała między dwunastą a pierwszą. Namierzyli ich Niemcy dzięki pelengatorowi i dotarliby do radiostacji, gdyby nie natknęli się w Górach Miechowskich na oddział partyzancki „Skrzetuski”. Wywiązała się walka. Zginął porucznik „Żbik” i „Luboń” – strzelec z Rabki. Kilku Niemców też było rannych.
W nocy w naszym domu pojawili się Rosjanie. Szukali mnie. Ściągnęli z łóżka mojego kuzyna i w bieliźnie wyprowadzili pod stodołę.
– Ręce do góry i obrócić się tyłem. Gdzie dziewczyna?
– Nie ma jej. Poszła do partyzantki.
– Za to, że donieśliście Niemcom o naszej radiostacji zostajecie skazani na karę śmierci.
Wujek płacze, ja siedzę na strychu ukryta i wszystko słyszę. – To nasze pole, on tylko kosił na nim owies – powtarza wujek.
Pojawił się alowiec: – To rzeczywiście jest ich pole.
W ten sposób wszystko skończyło się szczęśliwie.
Po kilku dniach skierowano do Miechowa. Za wsią była stodoła, gdzie miałam odebrać od kogoś meldunki. Moja mama z siostrą pracowały przy sadzeniu tytoniu. Za czasów okupacji było to opłacalne. Miałam im donieść kawę, czy coś innego. Dochodzę do stacyjki kolejowej. Wychodzi kasjer i kilku szmuglerów.
– Miałem telefon z Miechowa, że duża siła Niemców i Ukraińców tu jedzie – powiedział kasjer.
Zeszłam na boczną drogę i idę. Wtem widzę małżeństwo z dzieckiem. – Panno Krysiu, niech panienka ucieka, bo mąż przyszedł i mówi, że strasznie dużo Niemców jedzie z Miechowa.
Uciekam w przeciwnym kierunku. Doszłam prawie do stodoły, gdzie miałam podać tę kawę. Widzę palący się dom i krążący samolot. Tytoń na polu był już wysoki. Rozglądam się, a tu nagle strzały z karabinu maszynowego w moim kierunku. Upaam w tytoń. Druga seria ścina tytoń. Lecą na mnie liście. Wydawało mi się, że to już koniec. Ruszam nogą, ręką. Podciągnęłam nogi. Słyszę, że Ukraińcy idą od góry między domami. Gdyby szli dalej na dół, to by mnie zobaczyli. Oni jednak skręcili w dróżkę, którą przyszłam. Przeczołgałam się między bruzdą ziemniaków do żywopłotem a następnie przez podwórko do murowanego chlewu. Wpadałam do środka twarzą w gnojówkę, a za mną po drzwiach przeszła cała seria strzałów.
– Zabili ją, zabili – krzyczała gospodyni, która ukrywała się tam z dwoma córkami.
– Żyję, nie zabili mnie.
Umyłam twarz wodą z wiaderka.
Jestem bardzo wierząca i wierzę, że Bóg nade mną czuwał w takich momentach.
x
25 1944 roku sierpnia zbombardowano naszą bazę w Knyszynie. Słońce świeciło, żołnierze wypoczywali, aż tu nagle nadleciało pięć samolotów. Bombardowanie lasu. Jedna bomba uderzyła w stodołę, gdzie był cały nasz sztab. Jadźce urwało nogę, miała całe lędźwia poharatane. Lekarz nie pomógł. Zbyt duży był upływ krwi. Kiedy wieźliśmy ją do Sancygniowa na plebanię, była oszołomiona morfiną. Śpiewała piosenkę, której mnie kiedyś nauczyła: gwiżdżę na wszystko, śmieje się słońce, wódka jest zimna usta gorące. Niebo błękitne i oczy czarne łzą posrebrzone i życie marne. Dojechałyśmy na plebanię. Zmarła o jedenastej wieczorem. Tam jest pochowana.
x
Po powstaniu nasz major rozpuścił wojsko do cywila. Zostały trzy oddziały partyzanckie dla ochrony ludności. Wracamy do domu. Dostałam od razu wezwanie do Korczyna do obozu pracy do robienia fortyfikacji i kopania okopów. Kiedy tam jechałam nie miałam pojęcia, czym jest obóz. Wydawało mi się, że jadę na obóz taki, jak harcerski. Byli tam już Ruscy. Wodę dowozili beczkowozem z Nidy. Wieś była wysiedlona, gdyż stanowiła dokładnie linię frontu. Co noc naloty i bombardowania. Łąki nad Nidą były zaminowane. Spłoszone przez samolot konie wpadły na te miny. Widziałam latające końskie łby. Makabra. Wracałam z płaczem
– Dlaczego panienka płacze? – zapytał nieznajomy mi mężczyzna
Nie odezwałam się, bo myślałam, że to Niemiec. Był porządnie ubrany.
– Kazali mi iść do kuchni ukraińskiej ziemniaki obierać – skłamałam
Koło obozu mieszkał chłop ze swoim synem. Dawał nam mleko do picia. Zawsze mówił, żeby się pilnować, kiedy powiedzą, że do kuchni ukraińskiej idzie dziewczyna, bo będzie gwałcona.
– Proszę się nie bać – mówi do mnie nieznajomy. – Jestem Polakiem i też jestem tutaj więźniem.
To był oficer NFZ-tu, który przed wojną był rusznikarzem w wojsku, a w obozie był zastępcą szefa w magazynie, gdzie wydawana była żywność.
– Niech panienka nie płacze. Postaram się załatwić panience przyjęcie do magazynu.
x
Spaliśmy w pomieszczeniu, w którym podobno przed wojną była szkoła rolnicza dla weterynarzy. Był to długi korytarz. Środkiem przejście, a z jednej i drugiej strony były betonowe podwyższenia wyłożone słomą. Pod ścianą na końcu tej sali były dwie prycze. Na jednej spał chłopiec może dziesięcioletni w krótkim kożuszku. Był blady i do nikogo się nie odzywał. Podobno był to syn jakiegoś polskiego oficera. Chłopiec był tak obleziony przez wszy, że żarły go żywcem. Na szczęście Niemcy wykąpali go później w środku odkażającym.
Na drugiej pryczy leżała młoda dziewczyna. Miała taborecik, na którym stała świeca, poduszkę i bardzo porządny koc. Miała na imię Freda. Kiedy chodziliśmy do pracy, Niemcy przychodzili do niej na zabawy. Co wieczór, kiedy wracałyśmy z pracy, trzeba było iść do magazynu po koce. Należało je jednak dobrze wytrzepać, bo były pełne wesz.
Pewnej nocy słyszymy jakieś dźwięki od strony wejścia. Ktoś się czołga. Freda zapaliła świeczkę i podniosła do góry: – Kto tu jest?
Nieznajomy podskoczył do góry i uderzył ją w twarz. Okazało się, że był to Ukrainiec, na dodatek pijany. Uciekamy. Drzwi były wąskie. Ukrainiec upadł na kolana, wyciągnął pistolet i zaczął strzelać.
Później trafiłam do magazynu z żywnością, ale na noc musiałam wracać na salę. Wraz z dwoma dziewczynami udało nam się stamtąd uciec. Potrzebowałyśmy jednak kenkart, bo bez nich od razu by nas rozstrzelali. Pomógł nam cywil, Bolek, który pracował przy przewożeniu produktów ze wsi do macierzystego magazynu. Zgłosił, że potrzebuje pomocy przy ładowaniu żywności na furmankę. Kiedy wróciłam po ucieczce do domu, zastałam w trzech wsiach Brygadę Świętokrzyską. Haftowałyśmy chłopcom orzełki. Narodowe Siły Zbrojne odeszły za Niemcami. Była walka koło Miechowa. Wielu ludzi poginęło. Zrywali tu tory kolejowe. Uciekałyśmy z siostrą do Maciejowa. Kiedy wróciłyśmy, byli już tu Rosjanie. Zaczęły się aresztowania.