Przedostatnia podróż

Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

Wstał wcześnie rano. Ogolił się, założył odświętne ubranie. Dziesiątki dokumentów i pism procesowych wrzucił do pękatej torby. To wszystko co mam. Historia mojego upadku – pomyślał.

Najpierw pojechał do Ozimka. Zza bramy spojrzał na dom, który kupił przed 38 laty i z którego go wyrzucono. Nie spotkał byłej żony, ani syna. W Kędzierzynie przesiadł się na pociąg. Jakiś mężczyzna, częstując go papierosem, próbował zagaić rozmowę (Ładna pogoda. Idzie wiosna).

Zaciągnął się kilka razy, zamyślił… Ponad pięćdziesiąt lat wcześniej jechał tą samą trasą. Do Auschwitz. Bał się śmiertelnie. Komendant żandarmerii dowodzący transportem odezwał się po polsku, dał mu bibułkę do skręcania papierosa i pozwolił na dworcu w Łabędach wyrzucić list do domu. Nie zapamiętał ani smaku tamtego papierosa, ani treści listu, ale zapamiętał, że poczuł wtedy przypływ szczęścia. Niech pan powie, czy to nie jest straszne, że człowiek z całego 75-letniego życia wspomina najżyczliwiej konwojenta eskortującego go do obozu śmierci?

*

Telefon z Państwowego Muzeum w Oświęcimiu (obecnie Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau):   Mamy tutaj człowieka, byłego więźnia Auschwitz, który twierdzi, że przyjechał do Muzeum popełnić samobójstwo. Chce się spalić. Wydaje się bardzo zdeterminowany. Może pan będzie mógł mu jakoś pomóc?

Czekał na mnie godzinę. W tym czasie wypił 2 kawy i wypalił pół paczki papierosów. Na kolanach trzymał pękatą torbę. Obserwowałem go przez chwilę. Stary, pomarszczony, siwy jak gołąbek, z udręczoną twarzą. Stefan Cz., lat 75, człowiek nieszczęśliwy.

 – Czasem staję przed lustrem – zaczął – i zanim oczy zwilgotnieją, pytam tamtą twarz naprzeciwko: Jakie ty miałeś życie? Chodziłeś po tym świecie 28 tysięcy dni, a ile z nich pamiętasz jako szczęśliwe? Pięć? Dziesięć?

*

„Stefan Cz.? Jest to człowiek, który nigdy nie przegrywa. Wszystko co sobie postanowi, zawsze załatwi”. („Inny”, Głos Odlewnika, 1981)

*

Dzieciństwo? Pamięta nędzę i głód. Mozolne uprawianie hektara rodzicielskiego piachu w Pietrzakach pod Lublińcem. Ze wszystkich istot (matka, ojciec i sześcioro rodzeństwa) w domu najważniejszy był… koń.

Młodość? Okupacja. Ciężka praca w fabryce zbrojeniowej w Herbach i agitowanie innych pracowników, Polaków, by nie wysilali się tak dla III Rzeszy. Ktoś na niego donosi gestapo, ale też ktoś ostrzega o planowanej wywózce do obozu koncentracyjnego. Ucieczka: Lipsk, Lubliniec, Bytom, Kędzierzyn – prawie trzy lata ukrywania się, prowadzenia nielegalnego życia w nieustannym napięciu, strachu. Wreszcie spotkanie ze znajomymi: „U nas w lasach jest już partyzantka. Dostaniesz karabin. Będziesz walczył. Wracaj”. Kontrola pociągu na stacji w Fosowskiem, piwnica opolskiej policji kryminalnej, śledztwo, tortury.

Koniec stycznia 1943 roku, Auschwitz. Numer 96745 z trudem uczy się obozowego życia – wykańczająca praca ponad siły, ciągłe poczucie zagrożenia, absolutna niepewność losu. Trafia na dwa miesiące do karnej kompanii w Birkenau. To najgorsze miejsce, z którego wielu już nie wraca. Tu wszystko jest takie samo jak w obozie, ale w o wiele większym natężeniu. Praca najbardziej mordercza z możliwych musi być wykonywana w tempie wręcz nieludzkim, biegiem. Doglądający esesmani – wybuchowi i wrogo nastawieni do więźniów, kapowie i blokowi – najgorsi kryminaliści z sadystycznymi zapędami. Głód, zmęczenie, strach. Nieustanne napięcie, by nie podpaść, nie opaść z sił, nie rozjuszyć oprawców, by dotrwać do nocy i obudzić się rano. Numer 96745 odmraża ręce i nogi. Ale wciąż żyje.

Transport do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Praca w fabryce Heinkla, a potem tor przeszkód: kilometry marszu z ciężkim plecakiem po bieżni z piasku, wody i kocich łbów. Tyfus. Amerykańskie bomby. Pospieszna ewakuacja w kierunku Hamburga. Ucieczka, 5 dni bez jedzenia, ukrywania się w lasach. Wreszcie spotkanie z „Ruskimi”.

Długi powrót do domu. 39 kilogramów z uszkodzonymi stawami, nękane przez koszmary i gruźlicę, ląduje na łóżku. Od państwa dostaje zapomogę – 1,5 kg pszenicy zamiast 1 kg mąki. 1 kg soli, pół kg cukru i zapałki. W tamtych warunkach powrót do zdrowia zajmuje mu 3 lata.

*

„Wszyscy zawsze mu przeszkadzają. Chciał z siebie zrobić bohatera Ozimka. Z natury przekorny. Nikt z nim nie wygra.” („Inny”, Głos Odlewnika, 1981)

*

Wyjechał na Opolszczyznę. Wojsko odsłużył w milicji. To jednak nie było miejsce dla niego, bardzo się tam męczył. Po 19 miesiącach służby udało mu się zwolnić. Przeniósł się do huty „Małapanew”. Pracował w przyzakładowym internacie. Zwrócił uwagę kierownikowi internatu na nieprawidłowości. Nie poskutkowało. Doniósł dyrekcji. Na prośbę kierownika dyrekcja przeniosła Stefana Cz. na inne stanowisko. Bez znajomości księgowania trafił do księgowości. Po trzech miesiącach był kontrolerem jakości. Nawet mu się to podobało, bo nigdy nie znosił brakoróbstwa, fuszerek.

W międzyczasie ukończył kurs mistrzowski. Wtedy zaczęły się naciski: „Będziesz mistrzem jak zapiszesz się do komunistycznej partii”. Nie zapisał się. Przeszedł do stalowni jako rozlewacz stali płynnej. Zamiast wpatrywać się tylko w kadź, obserwował wszystko, co działo się dookoła. Stwierdzenie marnotrawstwa brygadzisty skończyło się obcięciem premii. Udowodnienie jednemu z przełożonych złej organizacji pracy zaowocowało opinią o chorobie nerwowej. Coraz więcej pisał. Kierownictwu zarzucił świadome marnotrawstwo złomu. Nikt w to nie uwierzył. Po godzinach własnoręcznie zebrał 120 ton użytkowego złomu. Później zainteresowała się nim Służba Bezpieczeństwa.

Karna Kompania przy kopaniu rowów odwadniających w Birkenau.
Fot. Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

Na rentę przeszedł w 1978 roku. Trzy lata później jako pierwszy z rencistów zapisał się do „Solidarności”. Przegrał w grudniu 1981 roku.

 – Moja praca zawodowa to kilkadziesiąt lat udręki – ocenia. – Szykany, podchody, intrygi,  pomówienia. Nie zniósłbym tego, gdyby nie rodzina.

Ożenił się w 1949 roku. Odchował córkę i dwóch synów.

*

„To nie jest człowiek do życia. Wymądrza się na każdym kroku. Patrzy tylko na swój interes. Nie można było z nim pracować. Prześladuje go mania pisania i żądania odpowiedzi”. („Inny”, Głos Odlewnika, 1981)

*

Na Śląsku czuł się dobrze. Ożenił się ze Ślązaczką i nie miał powodów do narzekań. – Jestem świadomym Polakiem – mówi. – Do dziś pamiętam „Rotę”. W tym duchu starałem się wychować dzieci. Kiedy starszy syn w 1981 roku wyjechał na zachód, do Republiki Federalnej Niemiec i przyjął obywatelstwo niemieckie, coś we mnie pękło.

Właśnie wtedy zaczęły się kłopoty. Przed oczami Stefana Cz. przesuwały się koszmarne obrazy z przeszłości. W roli oprawców występowali Niemcy. Z dnia na dzień zobaczył to, czego wcześniej nie dostrzegał. W Ozimku lepiej powodziło się tym, którzy mieli kogoś w Niemczech. Ślązacy zaczęli przypominać sobie niemieckie słowa, czuć się Niemcami. Maria, żona Stefana, wszędzie wychwalała niemiecki dobrobyt. Kiedy przychodziły paczki od syna, rozpakowywała je w obecności sąsiadek. „Jakie zmyślne te Niemce” – mówiła.

Józef wyjechał w tajemnicy przed ojcem. Maria wiedziała o wszystkim. – Ja tak umyśliłam – szczyciła się. Załatwiła synowi papiery poświadczające niemieckie pochodzenie.

– Od jakiego Niemca on pochodzi? – wściekał się Stefan. – Co ty wymyśliłaś? Od pochodzi od ciebie i ode mnie, a my jesteśmy Polakami.

– Tam bogaty kraj, lekkie życie.

 – Sukinsyny, okradli całą Europę, to teraz im dobrze.

 – Ty polski dziadu, cicho siedź – kończyła Maria.

Stefan wykreślił Józefa ze swej pamięci. Nie korzystał z paczek. Maria się obraziła, a wedle Stefana, zwariowała na punkcie Niemiec. Pozostałe dzieci wzięły stronę Marii.

 – We własnym domu zostałem sam jak palec – ocenia Stefan.

Sprzeczki przerodziły się w kłótnie, a te w awantury. Drugi syn dobrze żył z milicją. Stefan związany był z „Solidarnością”. Sypały się mandaty za jazdę rowerem po chodniku, nieprzestrzeganie przepisów przeciwpożarowych.

Któregoś dnia Jan, młodszy syn, zdemolował mieszkanie i uderzył ojca. Milicja uznała, że nie ma powodów do interwencji. Później żona zaatakowała Stefana grabiami. Na pomoc wezwała dwóch ormowców przechodzących ulicą. Pobili Stefana do nieprzytomności. Złamali mu nos. Prokurator umorzył postępowanie uznając, że to Stefan zaatakował przeciwników.

Sąd orzekł rozwód z jego winy. Marii przyznał alimenty (jedna trzecia poborów Stefana), a Stefanowi jeden pokój. Maria z Janem prowadzili gospodarstwo, hodowali bydło.

 – Grozili mi, poszturchiwali, pozmieniali wszystkie zamki. Nie mogłem ogrzać pokoju, bo nie miałem gdzie złożyć węgla, nie mogłem nic ugotować.

Kiedy Stefan wrócił z sanatorium, Jan nie wpuścił go do domu. Właśnie toczyła się w sądzie sprawa o podział majątku, gdy Stefan złożył pozew przeciwko Marii i synowi o wyrzucenie go z domu. Sad uniewinnił Marię.

Podzielono majątek. Sąd uznał, że Stefan nie przyczynił się do powstania majątku i nie remontował domu, więc dom, warsztat, kuchnię i łazienkę z oborami, murowaną stodołę, wiaty drewniane i chlew przyznał Marii i Janowi. Maria miała zapłacić Stefanowi za jego część 950 zł. Na znak protestu Stefan tych pieniędzy nie odebrał. Odwołał się od tej decyzji. Bez skutku.

Potem Maria pozwała Stefana do sądu o to, że nie płacił czynszu za zajmowany w domu pokój. Sąd uznał, że Stefan jest winny i obciążył go kosztami procesu oraz nakazał zapłacic zaległy czynsz.

 – Niszczono mnie z premedytacją – komentuje Stefan Cz. – Żona pracowała tylko przez 7 lat, to ja utrzymywałem rodzinę. Odebrano mi dorobek całego życia, wyrzucono z domu i jeszcze kazano płacić za pokój, którego nie mogłem używać, bo nie wpuszczano mnie do domu.

Maria wyliczyła, że Stefan powinien płacić za pokój 66 zł miesięcznie.

*

„Dobry działacz i organizator. Bardzo schorowany”. („Inny”, Głos Odlewnika, 1981)

*

Odwiedzał gabinety, szlifował klamki, kłaniał się w pas, wyjaśniał, odwoływał. Bez skutku. Siedząc w skromnie urządzonym, wynajmowanym pokoju, analizował swoje życie: nie ma dla mnie nadziei; nie byłem potrzebny za komuny,  w PRL-u, niepotrzebny jestem i teraz.

Władysław Siwek, Kopanie fundamentów pod blok 15, 1948 r.
Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau

Na ksero odbił ulotkę, że protestuje przeciw łamaniu prawa przez wymiar sprawiedliwości, dołączył do tego zdjęcie w pasiaku, spakował dokumenty i wsiadł do pociągu. Po raz pierwszy po wojnie przyjechał do byłego niemieckiego obozu Auschwitz. Przez kilka godzin zwiedzał Muzeum. Potem usiadł w gabinecie dyrektora. – Zamierzam się spalić na znak protestu – oznajmił. Przekonano go, że powinien jeszcze szukać pomocy, walczyć.

Wrócił do Opola. Pisał, odwiedzał gabinety, szlifował klamki, odwoływał się, prosił o wsparcie. Bez skutku.

Nie płacił za pokój, w którym nie mieszkał. Mimo że sprawa była w toku, bo Stefan wciąż się odwoływał, sąd wydał nakaz egzekucji komorniczej. Komornik „wszedł” Stefanowi na emeryturę.

Kiedy po kilku tygodniach otrzymał decyzję ZUS, że ściągają mu część świadczeń na poczet egzekucji komorniczej omal dostał ataku serca. Następnego dnia przyjechał do Oświęcimia.

*

„Dobry człowiek. Umie walczyć o siebie”. („Inny”, Głos Odlewnika, 1981)

*

Stefan Cz. oklapł. Czuje się bezradny, osaczony. Nie ma nadziei. Nie widzi dla siebie przyszłości. W Niemczech osiedliły się też wszystkie jego wnuki. Nie ma z nimi kontaktu.

 – Różne myśli chodzą mi po głowie – mówi. – Jeszcze nie wiem, na co się zdobędę. Może założę pasiak i spalę się w byłym obozie, żeby cały świat wiedział, jak w Polsce traktuje się byłych więźniów politycznych… Może podpalę jakiś ważny urząd… Co mam do stracenia? Straciłem już wszystko. Co mi po życiu? Na cmentarzu pod Lublińcem wykupiłem dwumetrową działkę i zamówiłem nagrobek. Życia mi już wystarczy…

Stefan Cz. nie dostrzega w sobie przyczyn nieszczęść, jakie go przygniotły. Uważa, że nad jego losem ciąży jakieś fatum. Pamięta, że podczas ucieczki z transportu na terenie Niemiec grupce więźniów na ciemnym, zachmurzonym niebie ukazał się potężny, czarny krzyż. Był to straszny, przerażający widok. Tak zapamiętał. Nie wie, czy ten krzyż wpłynął na losy towarzyszy ucieczki. Jest przekonany, że wpłynął na jego los.

*

Po kilku tygodniach Stefan Cz. napisał do mnie z Opola: Wróciłem. Do Oświęcimia przyjadę jeszcze tylko raz. Ostatni.

Więcej już się nie odezwał. Niczego nie wiadomo o jego ostatniej podróży.