Paciorki świętego

Zanim ojciec Maksymilian Maria Kolbe wystąpił na apelu podczas wybiórki na śmierć głodową ofiarując życie za Franciszka Gajowniczka, ocalił Wilhelma Żelaznego. Odwiódł go od zamiaru rzucenia się na druty i podarował różaniec.

Żelazny nigdy się z różańcem nie rozstawał. Był on najcenniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek posiadał. Przez prawie pół wieku stał się cząstką jego samego. Kiedy jednak Żelazny uznał, że tak cenna pamiątka po świętym powinna należeć do wszystkich wiernych, a nie do jednego człowieka, we wrześniu 1989 roku podarował różaniec (a więc i cząstkę samego siebie) proboszczowi parafii św. Maksymiliana w Oświęcimiu. W relikwiarzu kościoła Męczenników Auschwitz będzie najgodniejsze miejsce dla różańca – myślał.

*

Pochodzący z Chorzowa Żelazny trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz pod koniec czerwca 1940 roku po fali aresztowań patriotycznej młodzieży polskiej na Śląsku. Miał 22 lata. Jako sztubowy musiał dbać o porządek na bloku. W lutym 1941 roku podczas kontroli czystości w jego sztubie w jednym z sienników wykryto siedlisko pcheł i wszy. Esesman Kirschner osobiście go skatował. Żelazny miał złamane 3 żebra, stracił zęby i funkcję sztubowego.

Skierowano go do ciężkiej pracy nad Sołą przy wydobywaniu żwiru i wycinaniu wikliny. Katorżnicza praca i rany powodowały, że szybko „muzułmaniał”. Pluł ropą i nie mógł oddychać. Jeden z jego kolegów ze szpitala obozowego założył mu drenaż w postaci gumowego węża, przez który wydostawała się ropa z płuc. Płuca jednak wciąż ropiały.

 – Każdy dzień przybliżał mnie do śmierci – wspomina Wilhelm Żelazny. – Niestety, zbyt wolno. Na ucieczkę byłem za słaby, a męczyć się już dłużej nie chciałem. Straciłem chęć do życia i wiarę w to, że przetrwam. Postanowiłem rzucić się na druty…

*

W lutym 1941 roku franciszkanin o. Maksymilian Maria Kolbe został aresztowany
przez gestapo w klasztorze w Niepokalanowie i przewieziony do więzienia na Pawiaku. Po ponad trzech miesiącach Niemcy deportowali go stamtąd do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau i oznaczyli numerem 16670.

*

Samobójcze myśli nie opuszczały Żelaznego. Któregoś dnia, pod koniec czerwca lub na początku lipca 1941 roku, po wieczornym apelu zwierzył się z nich Tadeuszowi Plucie, koledze z chorzowskiego podwórka. Pluta przywołał ojca Kolbe, o którym już wówczas w obozie mówiono, że jest księdzem od spraw beznadziejnych, potrafiącym przywracać nadzieję nawet najbardziej wątpiącym. – Makslik, spacerując ze mną po Birkenallee, starał się odpędzić ode mnie samobójcze myśli – opowiadał mi Żelazny po latach. – W pewnym momencie chwycił mnie za ramiona, głęboko wejrzał w oczy i powiedział: Ty będziesz żył. Ty musisz żyć.

Potem wspólnie odmówili różaniec i zaśpiewali Serdeczna Matko oraz Boże, coś Polskę. Wieczorem franciszkanin odwiedził Żelaznego w bloku 14. Zapytał, jak się czuje i zapewnił, że przez całą noc będzie się za niego modlił. To wtedy wyciągnął woreczek umocowany po wewnętrznej stronie obozowej bluzy pod pachą, w którym znajdował się porwany różaniec i dał go Wilhelmowi. – Miałem go oddać Makslikowi, gdy już dojdę do siebie. Mógł się przydać jeszcze innym więźniom – wspomina Żelazny. – A we mnie z każdym dniem bardziej wstępował jakby nowy duch, wkroczyłem w inny świat. Nie ten realny, ziemski, okrutny i bezwzględny, ale duchowy. Łatwiej znosiłem codzienne trudy, bo widziałem wciąż Matkę Boską trzymającą Jezusa zdjętego z krzyża, taką samą jak w kościele w Chorzowie Batorym.

Kiedy po jakimś czasie, gdy już poczuł się zdecydowanie lepiej, Żelazny chciał oddać różaniec ojcu Maksymilianowi, było już za późno. Pod koniec lipca 1941 roku podczas wybiórki na śmierć w ramach represji za ucieczkę więźnia ojciec Kolbe samowolnie wystąpił z szeregu i zaoferował esesmanom swoje życie w zamian za ocalenie jednego z wybranych na śmierć. Ku zdumieniu wszystkich kierownik obozu Karl Fritzsch przystał na propozycję franciszkanina. Dziesięciu skazanych na śmierć głodową odprowadzono do bunkra bloku 11. Po dwóch tygodniach przy życiu pozostawał już tylko ojciec Kolbe. Uśmiercono go zastrzykiem fenolu 14 sierpnia.

*

14 kwietnia 1942 roku, dzięki staraniom rodziny, Żelazny znalazł się w grupie 27 więźniów zwalnianych z obozu Auschwitz. Wyniósł z sobą różaniec. Edward Kulik, zwolniony tego samego dnia, potwierdza, że nie rewidowano zwalnianych.

Po trzech miesiącach spędzonych w domu Żelazny dostał wezwanie do Bolesławca. Pracował w warsztatach naprawczych przy demontażu rozbitych czołgów i armat. Stamtąd wywieziono go do Francji. W Verdun pracował jako tokarz. Podczas jednego z dywanowych nalotów uciekł wraz z grupą kolegów. Przedostał się do Włoch, do armii Andersa. Po dwumiesięcznym kursie oficerskim w okolicach Bari trafił do 4. kompanii warsztatowej V Dywizji Kresowej. Wojaczkę zakończył w Bolonii. Wrócił do kraju, do emerytury pracował w hucie „Batory”. Nawet w czasie wojennej tułaczki ani na chwilę nie rozstawał się z różańcem o. Maksymiliana.

– Nigdy nikomu się nie chwaliłem, że mam różaniec Świętego – mówi. – Nie wierzyłem ludziom, bałem się.

Miał powody do lęku i nieufności. Po powrocie do Polski przez wiele lat był inwigilowany przez komunistyczną Służbę Bezpieczeństwa. Przeprowadzano rewizje w jego domu, nachodzili go dziwni ludzie. – To próbowano ze mnie zrobić Niemca, to wywrotowca. Byłem śledzony – mówi.

Kiedy po beatyfikacji Maksymiliana Kolbe kolega z obozu próbował wyłudzić od Żelaznego różaniec, ten przestraszył się nie na żarty. Oddał różaniec na przechowanie księdzu biskupowi Herbertowi Bednorzowi w Katowicach. Nie wyjawił mu jednak, do kogo różaniec wcześniej należał. Po dwóch latach zgłosił się po cenny depozyt. – Bardzo mi go brakowało, źle mi się bez niego żyło, czułem się niespokojny – tłumaczy.

*

Irena Pająk urodziła się w Dworach pod Oświęcimiem, gdzie jej rodzina mieszkała do października 1943 roku, kiedy to została przez Niemców wysiedlona z powodu budowy ogromnej fabryki chemicznej Buna, w której niewolniczo pracowali więźniowie obozu Auschwitz-Birkenau. Jej ojciec, nauczyciel, zginął w niemieckim obozie koncentracyjnym Gusen, ale Irena przeżyła. Po wojnie ukończyła studia na Akademii Górniczo-Hutniczej. W Instytucie Metali Nieżelaznych w Gliwicach znalazła nie tylko pracę naukowo-badawczą, ale i męża.

Wilibald Pająk urodził się w 1922 roku w Katowicach, w patriotycznej, śląskiej rodzinie. Należał do harcerstwa a później do konspiracyjnych grup z kręgu Związku Walki Zbrojnej. Aresztowany przez Niemców na początku 1942 roku, już 13 marca tegoż roku został deportowany do Auschwitz i oznaczony numerem 26970. Zimą 1945 roku, po ewakuacji obozu, trafił do KL Mauthausen, a potem do Ebensee, gdzie 6 maja został wyzwolony przez Amerykanów.

Od kiedy Wilibald, człowiek bardzo pobożny, nawiązał współpracę ze Stowarzyszeniem Maximilian Kolbe Werk z Freiburga, które niosło pomoc byłym więźniom niemieckich obozów koncentracyjnych i został mężem zaufania tej organizacji, drzwi katowickiego mieszkania Pająków właściwie się nie zamykały. Co chwila zgłaszali się kolejni więźniowie z prośbą o pomoc. Tej społecznej pracy było aż nadto dla jednej osoby, więc Wilibaldowi zaczęła pomagać żona, Irena. Z czasem Pająkowie stali się jedną z najbardziej prężnych „instytucji” pomagających byłym więźniom niemieckich obozów.

Pod koniec września 1988 roku do drzwi mieszkania Pająków zapukał Wilhelm Żelazny. Sprawa była trudna, bo pilnie potrzebował zachodnich leków, których nie można było dostać w komunistycznej Polsce. Być może zaangażowanie Pająków i wielokrotne z nimi spotkania sprawiły, że Żelazny się przed nimi otworzył i wyznał, że przechowuje w domu różaniec św. Maksymiliana. Pająkowie początkowo nie uwierzyli, wszak przez wiele lat sądzono, że z obozowego okresu życia ojca Kolbe nie zachował się żaden ślad, jednak historia  opowiedziana przez Żelaznego wydała im się bardzo prawdopodobna.

– Panie Wilhelmie, niech któregoś dnia przyniesie ten różaniec. Jestem bardzo ciekawa – poprosiła Irena.

W tydzień później Wilhelm ponownie usiadł w salonie Pająków przy ciężkim stole. Z kieszeni marynarki wyjął pudełko po zegarku, postawił na środku i otworzył. W pudełku na gąbce leżał różaniec. Bardzo prosty i lekki. Nietypowy; wysmukłe, ciemnobrązowe (prawie czarne) paciorki, wykonane z ziaren jakiegoś owocu, albo wytłoczone z drzewa wydzielają subtelny zapach. Do krzyżyka przymocowana jest figurka Chrystusa. Po jednej stronie medalika widoczna głowa Madonny, po drugiej – Serce Jezusa.

Irena poczuła, że serce bije jej mocniej a dłonie drżą, kiedy sięgała po relikwię. – Różaniec był przerwany – opowiada. – W części wstępnej brak dwóch ostatnich paciorków, w czwartej „dziesiątce” – jednego, a w piątej – dwóch. Najbardziej zniszczona była ostatnia „dziesiątka”. W kilku miejscach różaniec został prymitywnie połączony „na okrętkę” prawie czarnymi nitkami.

Wilhelm Żelazny twierdzi, że naprawy tej dokonał w więzieniu na Pawiaku sam Maksymilian, wykorzystując nitki wyciągnięte z habitu.

Świadkowie zeznający w procesach beatyfikacyjnym i kanonizacyjnym ojca Kolbe potwierdzają fakt zniszczenia różańca w więzieniu. Jeden z Niemców kazał ojcu Maksymilianowi podeptać różaniec. Gdy ten nie chciał się podporządkować, rozjuszony gestapowiec sam to uczynił miażdżąc różaniec ciężkim butem.

Pająkowie zaczęli przekonywać Żelaznego, że różaniec to nie tylko pamiątka z przeszłości, ale przede wszystkim relikwia, którą warto udostępnić wiernym. Opowiedzieli mu o uroczystości wmurowania fragmentu kamienia z celi  św. Maksymiliana w kościele w Rottenbergu, w której uczestniczyli. – To było niezwykłe przeżycie duchowe dla wiernych – zapewniali. – A różaniec świętego to o wiele więcej niż kamień z celi. Powinien stać się własnością wszystkich wiernych

– Panie Wilhelmie, w Oświęcimiu, niedaleko byłego obozu Auschwitz, jest kościół pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbe. To godne miejsce, chyba najlepsze dla tej relikwii – zaproponowała Irena.

Żelazny odmówił. Przez wiele miesięcy bił się z myślami. Pod koniec sierpnia 1989 roku znów pojawił się u Pająków: – Pani Irenko, ma pani rację. Jestem gotów.

4 września 1989 roku w trójkę przekazali różaniec ks. Stanisławowi Górnemu, proboszczowi oświęcimskiej parafii. – Poczułem ogromną ulgę, gdy oddałem różaniec w godne ręce – mówi Wilhelm Żelazny. – Dla Maksika różaniec był bardzo ważny. Tak bardzo wierzył w jego moc, że podarował go obcemu człowiekowi, ufając, że go to ocali. I rzeczywiście ocalił. Teraz już jestem stary. Chciałbym, aby różaniec służył też innym.

P.S.

W 2001 roku, w 70. rocznicę męczeństwa św. Maksymiliana Marii Kolbe, w parafiach diecezji bielsko-żywieckiej rozpoczęła się peregrynacja różańca św. Maksymiliana. Tej chwili nie doczekał chyba żaden z bohaterów tej opowieści. Ksiądz Jacek Pędziwiatr podróżujący z relikwią zapewnia, że obcowanie z różańcem było dla wiernych wielkim przeżyciem. Ludzie mogli ucałować relikwię, dotknąć jej własnymi różańcami.